On naprawdę mógł tam być. A skąd się wziął?

Jest rok 1444. Dwudziestoletni Władysław, od dziesięciu lat król Polski a od czterech król Węgier, może już spocząć na laurach. Dwa lata wcześniej rozprawił się z Turkami pod Jałomicą i o pokój poprosił sam sułtan Murad II, który zniszczył emirat karamański, zajął Serbię i większość Grecji. Traktat pokojowy w Segedynie podpisano na dziesięć lat. Może się więc zająć rozwiązaniem problemów w swoich obu państwach. W Polsce żrą się między sobą dwaj namiestnicy, a na Węgrzech Elżbieta, wdowa po zmarłym królu Albrechcie II coraz głośniej mówi, że prawowitym władcą jest jej syn Władysław Pogrobowiec.

Ale król, zamiast radom swoich zaufanych, posłuchał sugestii Juliana Cesariniego, legata papieskiego, który roztaczał przed młodym królem wizję chwały, jakiej nie doświadczył ani jego ojciec gromiąc Krzyżaków pod Grunwaldem, ani nawet Aleksander Wielki, wkraczając triumfalnie do Babilonu. Doświadczy jej on, Władysław, który pobije Turków. Co, że obowiązuje rozejm, a król przysięgał na Ewangelię? Ale przecież złamanie słowa danego bisurmanom jest mile widziane przez Pana! Zamknięty za murami Konstantynopola cesarz Jan VIII Paleolog natychmiast ruszy z pomocą. Przybędzie też armia albańska pod wodzą Jerzego Kastrioty (Skanderbega). Wenecja przyśle flotę, która nie dopuści do Europy wojsk tureckich, zajętych walkami w Anatolii. A poza tym sułtan jest przybity klęską i krytyką opozycji, że nie podoła psychicznie nowej wojnie.

Tymczasem układ pokojowy z Węgrami był taktyczną zagrywką Murada. Nie chcąc walczyć na dwóch frontach, chciał zabezpieczyć sobie tyły w Europie i dokończyć sprawy w Anatolii. Po układzie w Segedynie ruszył z całą potęgą do Azji, by zniszczyć emirat karamański. Po zwycięstwie uznał, że swoje zrobił. Jego syn Mehmed ma teraz prawie dziesięć lat spokoju. Teraz ma 12 lat, gdy skończy się pokój z Węgrami, będzie już dorosły i z pewnością jego janczarzy rozniosą niewiernych na szablach. Abdykował więc i osadził na tronie Mehmeda II, który kilka lat później zdobędzie Konstantynopol i zostanie najsławniejszym tureckim sułtanem, słynniejszym nawet od Sulejmana Wspaniałego.

Tymczasem Władysław się zapalił do wizji siebie jako drugiego Aleksandra Wielkiego. Nie słuchał rozsądnych rad panów polskich i węgierskich. Naprędce zebrał armię węgierską, posiłki polskie, czeskie i ruskie, po drodze dołączyli Serbowie, Bośniacy, Wołosi i Bułgarzy. Całością formalnie dowodził władca, faktycznie zdolny węgierski strateg Jan Hunyady, któremu potem Turcy nadali przydomek Przeklęty Janek. Z zachodu obiecanych armii ani pieniędzy nie było. Ale flota, która miała zablokować Bosfor już wypłynęła. Pewny zwycięstwa Władysław ruszył na Adrianopol. Armia turecka była daleko w głębi Azji Mniejszej, a na tronie sułtańskim zasiadało dziecko. Przerażony dwunastoletni Mehmed wzywa ojca, by ten wziął armię i zniósł z powierzchni ziemi węgierskich wiarołomców. – Nie jestem sułtanem – miał odburknąć Murad.

– Jeśli jesteś sułtanem, to prowadź swoją armię – odparł rezolutny dzieciak. – lecz jeśli nim nie jesteś, to ja ci rozkazuję, żebyś poprowadził moją armię.

Murad zebrał anatolijską armię i ruszył do Europy. Co, że Bosforu broniły okręty weneckie? Owszem, broniły, ale za odpowiednią kasę przeprawiły Turków do Europy.

I trzykrotnie liczniejsze siły tureckie ruszyły na spotkanie Węgrów i reszty zbieraniny. Władysław, gdy się dowiedział o zdradzie Wenecjan, otrzeźwiał. Nici z nowego Aleksandra… Nakazał odwrót. Było jednak za późno. Murad II odciął mu odwrót. Ster przejął doświadczony Jan Hunyady. Ułożył plan wyrwania się z okrążenia. Niestety, dowodzący ciężką jazdą Władysław nie czekał na znak od Hunyadego. Uznał, że to decydujący moment i ruszył do ataku. Jego hufiec natychmiast otoczyli janczarzy. Gdy padł królewski koń, pozbawieni króla, krzyżowcy wpadli w panikę. Bitwa zakończyła się rzezią.

Janczar Kodża Hyzyr, który odciął głowę Władysława, podarował ją sułtanowi. Murad nakazał ją zakonserwować w miodzie. I jeszcze długie lata, ciesząc się losem emeryta, pokazywał przyjaciołom głowę węgierskiego wiarołomcy.

Ale czy rzeczywiście janczar odciął głowę króla? Władysław był brunetem, tymczasem głowa w miodzie należała do blondyna. Nigdzie nie znaleziono reszty królewskiego ciała ani jego zbroi.

Kazimierz, wielki książę Litwy, nie spieszył się z objęciem tronu po starszym bracie. Z koronacją zwlekał trzy lata. Zapewne miał ku temu powód w postaci wiarygodnych wieści, że starszy brat żyje. Jan Hunyady pisał wszak do wszechwładnego biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego, iż król był ranny i albo dostał się do niewoli, albo umknął w przebraniu z pola bitwy. A przecież to Hunyady jako dowódca, miał najlepsze rozeznanie.

Gdyby król zginął, sułtan natychmiast kazałby odszukać jego ciało. Raz, żeby mieć pewność, że jego ludzie zabili króla, dwa, żeby na nim zarobić. Było tureckim zwyczajem odsprzedawać za ciężkie pieniądze ciała poległych. 300 tysięcy talarów musiała zapłacić Regina, wdowa po hetmanie Stefanie Żółkiewskim za ciało poległego pod Cecorą męża. To ponad osiem ton (!) czystego srebra. Tyle za hetmana. To ile za króla?

A zwłoki Władysława były łatwe do rozpoznania. Król miał sześć palców u jednej nogi.

Jest więc bardzo prawdopodobne, że Władysław ocalał. A dlaczego nie powrócił na tron? A do czego miał wracać? Sam dwukrotnie przyczynił się do katastrofy, raz łamiąc rozejm, drugi raz zbyt wcześnie atakując. Zostałby zżarty przez liczną zwłaszcza na Węgrzech opozycję, a przed zżarciem wielokrotnie upokorzony. A nawet jeśli nie obawa przed przyjęciem na Węgrzech i w Polsce, do odejścia mogły go skłonić wyrzuty sumienia. Władysław był człowiekiem honoru i pomimo zapewnień Cesariniego ponoć bardzo przeżywał fakt złamania rozejmu. Mógł więc przez całe lata tułać się po świecie, pokutując za klęskę.

Według nie potwierdzonych podań król w przebraniu zakonnika uciekł na papieski statek, który zbierał niedobitków po Warnie. Krótko przebywał na dworze swojego sojusznika (pod Warną walczyły oddziały bośniackie) księcia Bośni Stefana Vukcicia. Potem przebywał w klasztorze św. Katarzyny na Synaju, gdzie wstąpił do zakonu rycerskiego św. Katarzyny, jednego z najstarszych na świecie.

Jako rycerz, najlepiej mógł odpokutować swoje winy walcząc z niewiernymi. Tylko gdzie? Krucjat wtedy już od dawna nie było. Na Węgry nie mógł wrócić, bo by go rozpoznano. Bośnia dogorywała. Wenecja i inne włoskie republiki robiły z Turkami doskonałe interesy, nawet zdradzając sprzymierzeńców, jak choćby przeprawiając Turków do Europy. Hiszpania uznała emira Grenady za swojego poddanego i na razie zaprzestała rekonkwisty. Jedynie Portugalia wciąż walczyła, zajmując Ceutę i sposobiąc się do podboju Maroka. Był to więc jedyny kraj, gdzie Władysław mógł odpokutować winy z mieczem w dłoni.

Trafił więc do ówczesnej Legii Cudzoziemskiej, czyli kompanii odkrywców księcia Henryka Żeglarza, który ściągał awanturników z całej Europy i kazał im odkrywać nowe lądy. Książę wszakże miał atencję do byłego, ale bądź co bądź króla, więc zamiast wysłać go do Afryki, wolał go osadzić w jakimś spokojnym acz ustronnym miejscu. Takim miejscem była Madera. Tak się zresztą postępuje do dziś. Wilhelm II dożywał swoich dni w Holandii, Karol I właśnie na Maderze, Erich Honecker w Chile, a teraz Zin el-Abidin Ben Ali, obalony prezydent Tunezji zwiał do Arabii Saudyjskiej, gdzie być może przyjdzie też uciekać prezydentom Egiptu i Jemenu, a kto wie, może i innym.

Władysławowi nadano Madalena do Mar z zadaniem skolonizowania terenu. Poślubił szlachciankę Annes, z którą miał syna Zygmunta i córkę Barbarę. Imiona raczej mało portugalskie, za to bardzo popularne w naszej części Europy. Jak przystało na dobrze urodzonego, był częstym gościem w Funchal, na dworze João Gonçalvesa Zarco, cieszącego się spokojnym życiem szczura lądowego jako gubernator (kapitan) Madery.

Na Maderze Władysław był znany jako Henrique Alemao. Dosłownie Henryk Niemiec, ale przydomkiem Alemao określano w Portugalii wszystkich, którzy pochodzili z krajów na wschód od Renu i na północ od Alp.

Herique Alemao żył naprawdę. Zachował się dokument z 1457 roku nadający mu ziemię w kotlinie świętej Magdaleny.

Jest też inny wiarygodny dowód pobytu Warneńczyka na Maderze. – Ladislaus Rex Poloniae et Hungarie vivis in sulisulis regnum Portugalie – pisze zakonnik Mikołaj Floris w liście do wielkiego mistrza krzyżackiego Ludwiga von Erlichshausena. List, napisany w 1452 roku lub w  1472 (nie ma co do tego zgody, która jest prawidłowa) znajduje się w Getyndze. Przez wieki leżał w Królewcu, ale gdy do miasta zbliżała się Armia Czerwona, został wywieziony wraz z całym archiwum uniwersytetu.

List badał historyk dr Leopold Kielanowski. Przesłał jego fotokopie do największych specjalistów na świecie. Z Archiwum Watykańskiego otrzymał najwierniejszy z możliwych przekład z łaciny, a dr Jose Pereira da Costa z archiwum Corygo Tombo w Lizbonie potwierdził jego autentyczność; list zawiera typowe piętnastowieczne błędy popełniane przez Portugalczyków piszących po łacinie, oraz gwarę żeglarską, co dowodzi, że jego autor musiał mieć coś wspólnego z morzem. Jak choćby rejs na Maderę.

W  tłumaczeniu na polski słowa listu brzmią: „Chcę ci oznajmić, że król Władysław żyje obecnie na wyspach Królestwa Portugalii, a ja jestem jego towarzyszem i współpustelnikiem. Odsuń zatem wszelkie wątpliwości, jedynym celem napisania tego listu jest wykorzenienie obustronnej nienawiści i zawziętości między twoim zakonem a Polakami, a to niechże się stanie za sprawą Ducha Świętego. Zlecam oddawcy tego listu Janowi Polakowi popularnie zwanym szipar – żeglarz, który cudownym zbiegiem okoliczności mnie na swój statek przyjął i zawiózł do Lizbony, aby przekonał Waszą Dostojność o rzeczach które widział i o których słyszał. Może Wasza Dostojność dać wiarę, jak w Świętej Ewangelii.

Proszę przesłać ten list do Matki Królewskiej, ponieważ matka i syn, są ze sobą najmocniej związani jak odwieczna sama istota miłości. Wyślijcie też ten list do Czechów i Węgrów, rzecz jest pilna, dlatego śpieszyłem z listem do Lizbony szybkimi statkami, zwłaszcza zaś do króla Portugalii Alfonsa i jego książąt, by okazali swoją dobrą wolę w tej sprawie.”

A dlaczego Floris napisał do mistrza krzyżackiego, a nie do króla polskiego? Bo Polska była dlań krajem bardziej egzotycznym niż Kiribati dla współczesnego Polaka. A Krzyżacy mieli swoje przedstawicielstwa m.in. w Burgundii i Włoszech. Poza tym autor listu był dominikaninem i czuł większą więź z państwem innego zakonu niż nieznanym krajem na końcu świata.

A dlaczego wielki mistrz schował list głęboko do archiwum, zamiast go rozpropagować? Miałby przecież haka na Kazimierza Jagiellończyka, że nie jest prawowitym władcą. Ale wolał siedzieć cicho. Raz, że leczył bardzo głębokie rany zadane Zakonowi podczas wojny trzynastoletniej przez owego Kazimierza właśnie. Dwa, że list narobiłby znacznie większego niepokoju na Węgrzech niż w Polsce. A na tym mu nie zależało; Polska właśnie toczyła wojnę z Węgrami; Jagiellończyk chciał obalić króla Macieja Korwina (syna Jana Hunyadego) i osadzić tam swojego syna.

Pismo to potwierdza portugalską legendę, jakoby na Maderze pochodzący z Polski mnisi rozpoznali polskiego króla Władysława, po sześciu palcach u nogi i znajomości mowy polskiej. Prosili go, by wrócił do kraju, ale ten odmówił. Prosili więc portugalskiego króla Alfonsa, by ten się wstawił za nimi. Ten wezwał Henryka Niemca, ale od znów odmówił powrotu na tron. I wracając z Portugalii zginął ugodzony głazem spadającym z Cabo Girao.

Henrique de Noronha, autor herbarza z 1700 roku podaje, że Henrique Alemao przybył na Maderę ok. 1450 roku, mówiono o nim, że jest polskim królem, ale ten nie chciał o tym mówić.

Przed wojną znany dziennikarz Zygmunt Nowakowski był na Maderze. Jej gubernator opowiedział mu, że na wyspie jest grób polskiego króla Władysława. Potem opowiadał o tym w audycjach Radia Wolna Europa, czym zainspirował dr Kielanowskiego do swoich badań. Ale wypił przy tym za dużo wina (sam się do tego przyznawał) i grób Warneńczyka ulokował w nie istniejącej Santa Catharinie.

Ale to, czego doświadczył za życia to nic w porównaniu z tym, co nieszczęsnego władcę spotyka teraz. Homoseksualiści głoszą, że był jednym z nich i pielgrzymują do jego pustego grobu na Wawelu. Jedyne, czym się podpierają to słowa Długosza o grzesznych praktykach Władysława i fakt, że nigdy się nie ożenił.

Warneńczyk miał do chłopców identyczny stosunek co wszyscy normalni faceci, a owe grzeszne praktyki dotyczyły magii, bo młody król bardzo się tym interesował. A że Władysław się nie ożenił? Przecież w chwili śmierci miał dwadzieścia lat. Miał na to dużo czasu. Jego ojciec ożenił się w wieku 24 lat, młodszy brat Kazimierz, gdy miał 27 lat a jego poprzednik na węgierskim tronie Albrecht – 24. Bratankowie Władysława czekali z ustatkowaniem się znacznie dłużej; Aleksander ożenił się mając 34 lata a Zygmunt – 45.

Ale to nie wszystko. Manuel Rosa z Duke University w Północnej Karolinie, który dwadzieścia lat studiował dokumenty źródłowe dotyczące Kolumba twierdzi, że ojcem odkrywcy Ameryki jest… Władysław III.

I przytacza dowody. Żoną Kolumba była Felipa Perestrello de Moniz, córka byłego gubernatora Porto Santo,wyspy obok Madery, skolonizowanej wcześniej. A więc arystokratka. Jego zdaniem ślub poparł król Portugalii. Herby Kolumba i Władysława są podobne. Poza tym Kolumb był rudy, miał jasną cerę i niebieskie oczy – jak nie Włoch lecz np. Polak.

Profesor chce potwierdzić swoją tezę zlecając zbadanie i porównanie DNA Kolumba z katedry w Sewilli oraz Władysława Jagiełły, ojca Władysława III, czyli domniemanego dziadka Kolumba. Poprosił już o zgodę krakowską kurię.

To może wszakże się nie powieść; Władysław być może wcale nie był synem Jagiełły. Królowa Zofia była wszak nie raz oskarżana o zdradę małżeńską. Zresztą nie ma się jej co dziwić; w chwili poczęcia Władysława miała 19 lat, gdy Jagiełło 61 lat. Zbadanie DNA Jagiełły może nie przynieść efektu. Jeśli naukowiec rzeczywiście chce potwierdzić polskość Kolumba, powinien porównać DNA królowej Zofii albo Kazimierza Jagiellończyka.

Że być może to nie idiotyzm, potwierdzają słowa poparcia udzielone prof. Rosie przez naukowców portugalskich. I fakt, że jako pierwszy nie napisał o tym The Sun czy inny Fakt, ale poważny The Daily Telegraph. Czy Warneńczyk mieszkał na Maderze i czy jego synem był Kolumb – okaże się niebawem.

Tekst autorstwa Rafała